Miguelito
- borowski
- 18 cze 2023
- 14 minut(y) czytania

Historię tę opowiedział mi pewnej parnej nocy Miguel Hernández Guerrero, mój serdeczny przyjaciel. Zaczął od tego, iż powinienem wiedzieć, że jego ziemia, stan Jukatan w Meksyku, posiada tajemnice, których nowoczesna technologia wciąż nie jest w stanie przyćmić, ani wyjaśnić. Wskazał na unoszącego się w powietrzu, małego robota kuchennego, który frunął w naszą stronę, by uzupełnić lód w szklankach.
– Gdyby zobaczyła to chiich, moja babcia- powiedział uśmiechając się tajemniczo – stwierdziłaby, że coś tak obcego i nienaturalnego, może jedynie rozeźlić duchy tej ziemi.
Następnie zapytał mnie, czy chciałbym usłyszeć historię o jednym z takich duchów. Historię o X’tabay.
***
Miguel powiedział mi, że miał wówczas dwanaście lat. Jak na swój wiek był niezwykle niski i drobny, więc pozostali mieszańcy wioski wołali na niego flaco, czyli „chudy” po hiszpańsku, jednak najczęściej nazywali go po prostu Miguelito. Jego mała ojczyzna była jedną z jukatańskich wsi, która na pierwszy rzut oka zdawała się niczym nie wyróżniać na tle pozostałych. Nazywała się Mulsatok i gdy patrzyło się na nią z satelity, była jedynie malutkim punkcikiem wśród rozległej dżungli, który wraz z wychodzącymi z niego, nielicznymi nitkami dróg zdawał się być czymś z trudem wyrytym w tej gęstej, spowijającej wszystko masie zieleni. Świat przeżywał kolejny skok technologiczny, ale ta cześć stanu Jukatan zdawała się być poza nim. Infrastruktura miejscowości w promieniu pięćdziesięciu kilometrów, od ostatnich pięćdziesięciu lat, w ogóle nie zmieniała swoich rozmiarów. Najbliższe miasteczko oddalone było o kilkadziesiąt kilometrów. Miguelito docierał do niego w godzinę dziesięć, na swoim dwudziestoletnim, elektrycznym skuterze, kiedy zaszła pilna potrzeba.
Tak jak skuter Miguelito, cała technologia w Mulsatok była dobre dwadzieścia lat za tą na północy Meksyku. Niewielką ilość samochodów, które zobaczyć można było w wiosce, stanowiły hybrydowe Toyoty, oraz elektryczne garbusy, których produkcje rozpoczęto w Meksyku trzydzieści lat wcześniej. Otwarto na nowo fabryki beetli, nadając im, na fali zachwytu stylem retro, bardziej klasyczny wygląd. Jednak po to tylko, by siedem lat później znów zamknąć produkcję. Bochos, jak nazywali je Meksykanie, ewidentnie nie miały szczęścia. Nie więcej miały go uprawy Mulsatok, skupiające się głównie na juce, pomidorach i bananowcach- żółtym i słodkim cambur oraz zielonym i dłuższym w kształcie plátano. Plony
z roku na rok były coraz uboższe, a i turystów, na których stała ekonomia Jukatanu, rzadko można było w tamtych stronach zobaczyć. Słowem, Mulsatok przymierało biedą. Miało się to jednak zmienić, gdy pojawił się nowy przewodniczący gminy, don Rodrigo López Castillas.
Miguelito, tak jak większość mieszkańców, z wielkim entuzjazmem i ciekawością witał nowoprzybyłego lidera. Mężczyznę wysokiego, jak na Meksykanina, o szerokiej klatce piersiowej i kwadratowej szczęce. Miał włosy w kolorze ciemnego brązu, lekko siwiejące, niby niedbale zaczesane na bok, trymowany zarost, niewysoki na policzkach, za to niezwykle gęsty na podbródku i pod nosem. Otoczenie lustrował jasno-brązowymi oczami, jakby zawsze przymrużonymi. Przechadzając się po wiosce palił długie cygara, które wraz z innymi tradycyjnymi produktami tytoniowymi, według najnowszych badań, okazały się mniej szkodliwe, niż wkłady do podgrzewania i e-papierosy.
Don Rodrigo wzbudzał podziw jeszcze zanim zdobył dotacje na drony transportujące plony. Zanim zorganizował androida rolniczego, lekko przestarzałego, umiejącego powiedzieć jedynie ¡Hola! ¿Cómo está?, jednakże na wyłączny użytek mieszkańców Mulsatok i w pełni sprawnego jeśli chodziło o funkcje potrzebne na plantacjach. Wzbudzał podziw i szacunek, bo miał wszystko to, czego jak mawiali w Jukatanie, potrzeba było by odnieść w Meksyku sukces. Pieniądze i aparycję gringo, mimo że gringo nie był. Don Rodrigo zdawał się być w pełni świadomy swoich atrybutów, gdyż emanował pewnością siebie i energicznością, czym wzbudzał uwagę okolicznych kobiet, onieśmielonych przez swój brak znajomości tego co poza Mulsatok, ale przede wszystkim przez naznaczony majańską genetyką wygląd. Półwysep Jukatan, choć z dekady na dekadę coraz mniej, wciąż pozostawał ostoją pozostałości po wielkiej cywilizacji Majów. W jego wnętrzu, największa kolebką był stan Jukatan, a wewnątrz tego stanu, gmina Abalá, do której należało Mulsatok. Najmłodsi mieszkańcy, przy spotkaniu z Meksykanami z dalszych części kraju największy kompleks mieli na punkcie właśnie wyglądu. Dość szerokich twarzy, niskiego wzrostu, wąskich, głęboko czarnych oczu i dużo ciemniejszej karnacji. Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż kultywowali, coraz mniej liczne pozostałości po kulturze Majów, przede wszystkim operując ich językiem, czy też zlepkiem dialektów różnych plemion, w miarę możliwości usystematyzowanym, który oficjalnie uznawany był za mowę tej starożytnej cywilizacji.
Miguelito, nigdy nie zastanawiał się zbytnio nad faktem, że płynie jego żyłach majańska krew. Język maya po prostu w jego życiu był i już. Jego znajomość zawdzięczał kobiecie, którą po majańsku nazwał chiich, czyli babcią. Nie była ona jego prawdziwą babką, a jedynie miejscową starowinką, z którą nawiązał bardzo silną więź. W wiosce wierzono, że posiada ona prastarą mądrość i zawsze odnoszono się do niej z szacunkiem. Chodziła powoli, mocno przygarbiona, a skórę miała suchą i tak spaloną słońcem, że posiadała kolor kawowych ziaren. Swoje siwe, rzadkie włosy nosiła zawsze schludnie przyczesane, a jej oczy, choć niemal niewidoczne pod nawałem zmarszczek, emanowały ciepłem. Chiich nazywała się Aruma, co w maya oznaczało „noc”.
Prawdziwa babcia Miguelito umarła, gdy był tak mały, że jej nie pamiętał. Jego dziadek jeszcze wcześniej. Matka, Ana María wychowywała go więc sama, jako, że ojciec Miguelito, Leonardo, rok po tym jak spłodził chłopca i wziął pośpieszny ślub z jego matką , zginął w dżungli w tajemniczych okolicznościach. Leonardo był znany z licznych romansów, tak więc w momencie, gdy pewnego dnia znaleziono go w buszu martwego, z rozprutym brzuchem, uznano, iż pijany zgubił drogę do domu, i dopadł go jeden z syntetycznie wyhodowanych jaguarów. Wynalazek sprzed dwóch dekad, mających na celu odtworzenie wymarłego gatunku.
Ana María, dwudziestojedno-letnia matka Miguelito, nosiła żałobę, choć nie rozpaczała zbyt mocno, bo nie zaznała wiele miłości w małżeństwie z Leonardem. Mężczyzna najbardziej jurny był poza swoim domem, w którym rzadko z resztą bywał. Widząc to, wielu pukało się w głowę, gdyż Ana María, tak wtedy jak i lata potem, spokojnie uchodzić mogła za najpiękniejszą kobietę w Mulsatok. Miała oliwkową skórę, kręcone długie włosy, które w pobliskim miasteczku farbowała tak, że z koloru ciemnej czekolady przechodziły w słony karmel. Jej głęboko osadzone oczy ukośnie kierowały się w stronę nosa, a zdobiły je rzęsy tak gęste, że zabijałby za nie z zimną krwią europejskie fotomodelki. Do tego, choć talię miała niezwykłe wąską, szerokie biodra i wydatne piersi. Mimo wielu pretendentów, z nikim nie związała się jednak na stałe, poświęcając całą energię na wychowanie syna. Nie miała z tym żadnego problemu, bo i wybór amantów w Mulsatok, nie był specjalnie bogaty. No ale pojawił się don Rodrigo.
– Aj, chiich, mama zupełnie zwariowała. Nie da się z nią już rozmawiać, bo ona tylko, że don Rodrigo to, don Rodrigo tamto…– opowiadał Miguelito Arumie, podczas jednego z poranków na placu, przy którym mieścił się rynek Mulsatok.
– A czemu ty, Miguelito, nuxi– czyli „chłopcze” – tak się tym przejmujesz? Czyż sam nie mówiłeś, że don Rodrigo to wspaniały „chłop”? Że ma śnieżnobiałe zęby i duże bicepsy? I że pozwolił ci zbić piątkę z androidem? A nawet go nazwać?
– Nazywa się Michael.
– Michael? Co w języku gringos oznacza to imię?
– Tego nie wiem… Chyba nic.
– Nuxi, nuxi! Wszystko ma jakieś znaczenie. A w tobie jest silna vibra, dobre duchy twoich przodków czuwają nad tobą. Więc skoro złościsz się, bo Ana María zakochuje się w Rodrigo, to też musi coś znaczyć…
– Zakochuje?! Chiich! Co za obrzydlistwa wygadujesz! Mamá w nikim się nie zakochuje!
***
–Miguelito! Don Rodrigo się oświadczył!
Mówiła do syna Ana María cała w emocjach, otwierając szeroko swoje czarne oczy i gestykulując dynamicznie. Od czasu jak Rodrigo zaczął zapraszać ją na przejażdżki aero-motorem typu cross oraz kolacje w swojej nowo postawionej rezydencji (takiej którą przywieźli ze stolicy stanu, Meridy, gotową i w dwa dni poskładali), podczas których Rodrigo opowiadał poruszające historie, o tym jak jego rodzina po latach bólu i wyrzeczeń zdobyła swoja fortunę, prywatyzując znaczną część plantacji bananowców na całym półwyspie, minęły już dwa miesiące.
– Oświadczył…Ale jak to? I co powiedziałaś, mamá?
– Sí, powiedziałam sí, syneczku!
Miguelito był w szoku. Don Rodrigo, choć z początku faktycznie mu imponował, im więcej kręcił się w pobliżu jego matki, tym bardziej tracił na uroku. Nie chodziło o sam fakt wciągania ją w romans. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale sądził, że coś zmieniało się w jego oczach, kiedy na nią patrzył. Gdzieś znikała ta jego klasa i czar. Zastępowała je jakaś zwierzęca iskra.
Ślubu udzielił parze młodej padre Antonio z pobliskiego miasteczka. Był niestety niedysponowany, nie mógł przejechać, dlatego ceremonia odbyła się przez komunikator. Kapłan udzielał zakochanym sakramentu prosto z siedemdziesięciocalowego ekranu, jednego z lepszych z kolekcji Rodrigo, ozdobionego białą wstęgą. W finalnym momencie ceremonii brązowy krzaczasty wąs i broda mężczyzny, przylgnęły do matki Miguelito, tak jakby mężczyzna chciał ją pochłonąć.
W nocy, przez uchylone okna willi dona Rodrigo, usłyszeć można było euforyczne jęki Any Marii, która po długim czasie zaniedbywania potrzeb ciała, teraz buchała ogniem namiętności, drapiąc i gryząc. Szczytowała wielokrotnie i z łatwością, która wręcz zaskakiwała pana młodego. Zupełnie jakby w jakiś sposób, sama to sobie robiła, bez jego większego udziału…Sapał i kończył szybko a potem wbijał sobie nad penisem małą strzykawkę i kontynuował, a Ana María wznawiała swój nocny śpiew.
Miguelito, przy trzeciej rundzie, w poczuciu obrzydzenia i żałości, które ciążyły mu na żołądku jak jakaś mięsista kula, wymknął się ze swojej sypialni, i niepostrzeżenie opuścił wielką rezydencję.
Kierowany instynktem ruszył ku domowi Arumy, skromnej budowli na skraju wioski, graniczącej z gęstą ścianą dżungli. Będąc od niej kilka metrów, zawiedziony dostrzegł iż nie świeci się w niej światło. Smartwatch pokazywał trzecią nocy. Co miałaby robić ta starowinka wciąż na nogach, pomyślał. Stał przed domem zastanawiając się co zrobić. Za nim dostrzec można było niemrawe światełka wioski, pogrążonej we śnie. Przed nim, malutki budynek i ścielący się za nim czarny pierścień dziczy.
Nagle usłyszał głośny szmer. Odwrócił się nerwowo. Zdawał się dobiegać z zarośli, prosto z mroku. Powietrze stało się jakby cięższe, zaszumiały liście, a po plecach Miguelito popłynęła wolno stróżka zimnego potu. Coś się zbliżało. Wiedział to. Było coraz bliżej. Wiedział, że musi to być jeden z majańskich duchów. Bał się, że nie rozpozna, który z nich. Że nie będzie wiedział jak się zachować, by uratować życie. Czy będzie to strzegący dżungli chochlik Alux, którego udobruchać trzeba jakimś prezentem? A może Che Uinic, pokraczna kreatura, o stopach zwróconych palcami do tyłu, której zdoła uciec bez trudu? Lecz może to być jakaś inna bestia, której tajemnicy nie zna…W zaroślach trzasnęła złamana gałąź, a Miguelito podskoczył.
Zapaliło się światło na ganku Arumy. Kobieta stała na nim w koszuli nocnej.
– Nuxi? Co tu robisz, dziecko? Chowając się w ciemności.
– Przepraszam, chiich. Nie chciałem cię obudzić. – patrzył nerwowo w stronę buszu, ale nic nie zobaczył, ani nie usłyszał. – Po prostu w domu…Który nawet nie jest naszym domem, tylko domem dona Rodrigo… Nie da się wytrzymać. Mama wydziera się w niebogłosy, całą noc, myślałem że zaraz się porzygam…
– Ach, drogie dziecko. W krótkiej podróży, którą odbywamy w naszych ciałach musimy spełniać jego potrzeby. I funkcje. Zrozumiesz to z wiekiem.
– Ale to moja matka!
– Lecz i kobieta. A teraz znowu jest atan, żoną.
– Żałuję, że nią jest…– naburmuszył się Miguelito. – Don Rodrigo, ma w sobie coś złego… Nie potrafię tego wjaśnić, chiich, ale ma…A w dodatku…– urwał.
– Mów, nuxi.
– Przez chwilę wydawało mi się, że czułem cos złego również tutaj. Prawie zsikałem się ze strachu.
– W takie noce jak te, w dżungli grasuje X’tabay.
Miguelito zadumał się przez moment.
– Nie znam tej legendy, chiich.
– To nie legenda, głupi! – syknęła Aruma. – X’tabay jest wśród nas. Wiele było ofiar, oj wiele. Na przykład Leonardo Hernández...
– Mój papá?
– Beey, nuxi– potwierdziła Aruma w maya. – Gadali, że dopadł go balam, jaguar, ale to pieprzenie. Wędrował dżunglą nocą, pijany, wciąż mając na sobie zapach soków, które nie należały do jego atan.
– Soków…?
– Padł ofiarą X’tabay, Miguelito. Powinieneś to wiedzieć. Jesteś już na tyle duży, że powinieneś to wiedzieć – powtórzyła z naciskiem.
Miguelito targały sprzeczne emocje. Nie znał ojca wcale, ani też nigdy za dużo dobrego na jego temat nie usłyszał. Wciąż jednak wolałby go mieć, niż nie mieć. Zapragnął dowiedzieć się więcej na temat X’tabay. Aruma powiedziała jednak, że godzina jest zbyt późna, by rozmawiać o takich rzeczach. Miguelito przytaknął potulnie i skierował się z powrotem do domu.
Wślizgując się do posiadłości, cicho jak cień, z nieopisaną radością, usłyszał że jedynym co niosło się echem po korytarzach, było chrapanie dona Rodrigo. Brzmiało trochę jak ryki leśnych bestii. Miguelito zastanowił się chwilę nad tym, jak to jest, że don Rodrigo pojawił się tak niespodziewanie w ich życiu, w chwilę stał się przywódcą, a zaraz potem mężem największej piękności w wiosce. Musiała się kryć za tym jakaś zła magia. Co jeśli był potworem w ładnym przebraniu, który próbował ich wszystkich oszukać? Co jeśli to właśnie don Rodrigo był X’tabay? Pochwycił swojego iphone’a 17, sprzęt z drugiej ręki sprzed kilku generacji. Niecierpliwie wystukał na klawiaturze hasło „X’tabay”. Informacji było niewiele. Od czasu, gdy powstała w Meksyku Rada Kontroli Treści Cybernetycznych i w celu ratowania narodowej ekonomii, wprowadzone zostały „lokalne” przeglądarki, w Internecie kiepsko czegokolwiek się szukało. W dodatku, w Mulasatok nie chulał on za bardzo. Tak jakby wysoko ponad ich głowami, satelitów które były światowym dostawcą sieci, było jakoś mniej... Doczytał się jednak jednej ważnej rzeczy, która niezwykle go zaskoczyła. X’tabay była kobietą.
***
Kolejne tygodnie zdawały się Miguelito latami. Niemal każdej nocy jego matka i don Rodrigo rozpoczynali swój miłosny maraton, spędzając chłopcu sen z powiek. Czasami po wszystkim, don Rodrigo wychodził z sypialni w czerwonym szlafroku, zgarniał z barku flaszkę jakiegoś drogiego mezcala, na dnie której zatopiony w alkoholu spoczywał smutny robak. Potem siadał i nalewał sobie parę kolejek do długiego kieliszka. Bywało, że spotykali się nawet, gdy Miguelito nie mogąc spać, nie zważając już na nic, zaczynał snuć się po rezydencji. Pewnej nocy, don Rodrigo dostrzegł chłopaka, wchodząc triumfalnie do salonu, ze swoją zwycięską butelczyną i spoconym czołem. Widząc malca, zaśmiał się rubasznie.
– Aj aj, mam nadzieję, że nic nie słyszałeś, mijo? – zwrócił się do Miguelito– A z drugiej strony, wiesz co? Powinieneś słyszeć! Stajesz się mężczyzną, a mężczyzna musi umieć zadowolić kobietę! Mężczyzna musi znać pasión, inaczej jego życie jest puste. A jakże! – zasiadł niezwykle zadowolony ze swojej krótkiej przemowy.
Don Rodrigo nalał sobie alkoholu po czym mówił dalej.
– A ja wiem co nieco o tym, jak zadowolić kobietę. Powinieneś się ode mnie uczyć, Miguelito! Słuchaj i rób notatki, cabrón! – wykrzyknął i wybuchnął chrapliwym śmiechem.
– No nie bocz się już tak – kontynuował. – Mężczyźni gadają o takich sprawach. I wiesz co jeszcze robią? Żłopią mezcal jak popierdoleni! Masz, spróbuj trochę. Pierwszy krok do bycia mężczyzną!
Przesunął kieliszek w stronę w Miguelito. Ten spojrzał niepewnie, po czym wziął go w dłonie. Upił łyk, zdecydowanie zbyt duży jak na pierwszy raz i momentalnie zakasłał się, czując w gardle ogień, a w ustach mdlący smak agawy. Zachciało mu się wymiotować.
Don Rodrigo trzymając się za brzuch śmiał się w niebogłosy, nie zwracając uwagi na późną porę. Siedział tak chwilę, powstrzymując rechot, jedynie po to żeby walnąć kolejkę. Przyjął ich trzy pod rząd, po czym poinformował Miguelito, że ich mami jeszcze na niego tam czeka w sypialni, gdzie skierował się momentalnie, trzymając w garści butelkę mezcala.
Sytuacji takich było niezwykle wiele, większość nocy było koszmarna. Miguelito za dnia był kompletnie niewyspany, za to jego matka pełna energii. Krzątała się radośnie po rezydencji, doglądając wszystkiego i opowiadając, jak to w końcu po ciężkich latach jest szczęśliwa. Tłumaczyła Miguelito, że Bóg nareszcie się do nich uśmiechnął i zesłał im tą wspaniała figurę, tego niezwykłego mężczyznę.
Minął jednak miesiąc, a z sypialni Rodrigo i Any Marii, coraz rzadziej dobiegały namiętne odgłosy. Euforia kobiety zdecydowanie zelżała. Teraz opowiadała Miguelito, który wcale o wywody te, jak i poprzednie nie prosił, o tym jaki to don Rodrigo jest zapracowany. Jak wiele czasu spędza poza domem i wraca totalnie padnięty. Że Bóg powinien błogosławić tego człowieka, że tak się dla nich poświęca. Un hombre santo, mówiła. Święty człowiek.
Faktycznie, don Rodrigo musiał intensywnie nad czymś pracować. Nad czym, nie próbował nawet tłumaczyć, gdyż jak mówił nie zrozumieliby tego. Miguelito, ponieważ z jakichś powodów przestał stawać się mężczyzną i znów był tylko chłopcem, a Ana María, bo była od zajmowania się domem, a nie od trudnych spraw. Miguelito nie był w stanie zrozumieć, czemu matka nie broni swojej godności. Przecież zanim pojawił się jego ojczym, latami radziła sobie z trudnymi sprawami całkiem nieźle. Opowiadała mu, że czasy machismo odeszły w zapomnienie. Zdawały się jednak powrócić wraz z przybyciem nowego przewodniczącego gminy Abalá, bo Ana María na pogadanki Rodrigo reagowała jedynie milczeniem. Miguelito z dnia na dzień martwił się coraz bardziej, widząc jak jego matka zmieniała się w cień samej siebie.
Chcąc sprawić mu przyjemność, pewnego dnia Ana María przygotowała dla Rodrigo cochinita pibil, mięso marynowane w soku z cytrusów i zawinięte w liść bananowca. Poleciła Miguelito, aby dostarczył obiad zapracowanemu ojczymowi, do skromnego gmachu gminnego, w którym ten spędzał całe dnie. Chłopiec wziął aromatyczne zawiniątko i ruszył by odnaleźć dona Rodrigo.
W gmachu, choć niewielu, zazwyczaj kręciło się paru urzędników. Tego dnia jednak korytarz świecił pustkami. Miguelito szybko odnalazł masywne drewniane drzwi, na których wyświetlało się na małym ekranie nazwisko ojczyma. Przy drzwiach siedział android Michael, jednolicie srebrzysty i smukły, z ekranem dotykowym zamiast twarzy. Wyglądał jakby stał na straży, jednak ekran był zgaszony, a głowa zwisała mu bezwładnie. Baterie biedaczka znowu musiały wysiąść, podobno zdarzało się to od czasu do czasu. Miguelito, nie wiele myśląc, nacisnął klamkę i pchnął drzwi.
Ukazał mu się przerażający widok. Były to masywne pośladki dona Rodrigo, porastające jeżykiem podgolonych włosów. Mężczyzna, ze spodniami spuszczonymi do kostek napierał na młodą kobietę siedzącą na jego biurku. Odwrócił się w stronę chłopca z twarzą spoconą i pulsująca od żył. Miguelito upuścił cochinitę pibil i wybiegł z gabinetu.
Choć nie powiedział nic matce, ta zauważyła, że syn zobaczył coś czego nie powinien i gdy jej mąż wrócił do domu, rozpoczęła agresywne dopytywanie. Don Rodrigo i Ana María po raz pierwszy od momentu ślubu, krzyczeli do siebie coś, co nie było wyrazami rozkoszy.
Przez kolejne tygodnie sprawa eskalowała. Rodrigo regularnie wracał pijany o późnych porach, a Ana María oskarżała go o zdrady, na temat których już mówiło się w wiosce. Mężczyzna nalegał, by ignorowała plotki i dała mu święty spokój, ale żona nie odpuszczała i zasypywała go gradem pytań, na które ten nie mógł znaleźć odpowiedzi. Gdy we łzach wykrzyknęła do niego, że jest pieprzoną świnią, don Rodrigo wziął zamach umięśnionym ramieniem i otwartą dłonią uderzył żonę w głowę, tak mocno że ta zamroczona zwaliła się z nóg.
Miguelito nadbiegł na ratunek i wykorzystując element zaskoczenia z całych sił kopnął mężczyzną w piszczel, co ten odczuł dotkliwie.
– Hijo de su pinche perra madre – zaklął szpetnie Rodrigo, po czym chwycił chłopca za włosy.
Wymierzył mu policzek, przez który ten podobnie jak matka wylądował na podłodze, a następnie wyciągnął ze spodni swój skórzany gruby pas. Zamachnął się na oślep i jak leci zaczął okładać nim leżącego na ziemi chłopca. Ana María, która już odzyskała świadomość, pochwyciła największy kuchenny nóż, jaki był pod ręką, podskoczyła do męża i z furią wykrzyknęła.
– Przestań, skurwysynu, bo zabiję jak psa!
Don Rodrigo, jakby wybudzał się z transu, spojrzał na nią, opuścił pas i prychnął.
– Znalazła się, kurwa, majańska wojowniczka. – powiedział i wyszedł z domu pić.
Następnego dnia don Rodrigo zjawił się z kwiatami, błagając żonę o wybaczenie, które w końcu otrzymał. Po to jedynie, by kilka dni później wszystko odbyło się w identyczny sposób. Z tą różnicą, że Miguelito dostał parę razów mniej. Nazajutrz prezenty i kajanie się. I tak w kółko, tygodniami.
***
Miguelito posiniaczony siedział pod chatą Arumy. Nie widziano jej od tygodni, co nie było niczym niezwykłym, gdyż staruszka co jakiś czas tak właśnie znikała. Mówiło się, że odbywała coś w rodzaju pielgrzymki po dżungli, medytując w podziemnych cenotes i zbierając zioła.
Na pomarszczoną twarz spadł cień zmartwienia, gdy zobaczyła w jakim stanie był jej mały przyjaciel. Przeprosiła go, mówiąc że faktycznie nie widziała wcześniej tego, co chciał jej powiedzieć. Do wioski istotnie przybyło zło. Przez godzinę wcierała w chłopca maści własnej roboty, nie mówiąc nic więcej. Następnie kazała mu położyć się na jej twardym wąskim łóżku. Powiedziała, iż zaśpiewa mu piosenkę o nahuales, dwudziestu duchach przyrody, które czuwały nad Majami. Nie rozumiał wszystkiego, o czym śpiewała, ale wypełniały go ukojenie i spokój. Powieki zaczęły mu opadać ciężko, jednak nim zasnął zapytał Arumy.
– Chiich, a historia o X’tabay? Kim jest ta X’tabay?
– Śpij, nuxi, śpij.– odparła, a Miguelito zasnął twardym i spokojnym snem.
Śnił o dżungli nocą, oświetloną przez księżyc, pełną kolorowych refleksów, błysków i szeptów, którymi były nahuales i inne duchy natury, mniejsze i większe, groźne i potulne. Następnie śnił o sobie, w noc w którą usłyszał coś obok domu Arumy. Spojrzał w stronę, z której dobiegł szmer i zobaczył najpiękniejsza kobietę, jaką można było sobie wyobrazić. Z włosami jak heban, sięgającymi poniżej pasa i cienką biała sukienką, leżącej lekko na smukłym ciele. Uśmiechnęła się, po czym cofnęła i zniknęła w zaroślach.
***
Następnego ranka don Rodrigo Lopéz Castillas znaleziony został martwy w dżungli. Ciało, które swoim wiekowym, elektrycznym pick-upem, przywiózł do wioski jeden z rolników, pokiereszowane na brzuchu było tak, jakby coś dużego i ostrego wbiło się w nie z wielką siłą, żeby otworzyć je jak filetowaną rybę. Leżało porzucone pod drzewem Ceiba, czyli puchowcem, w cieniu jego rozłożystej, zielonej korony.
Wierzono, że X’tabay była złym duchem, w którego pośmiertnie przemieniła się dziewczyna darząca zazdrością swoją piękną siostrę. Zjawa przybrała formę nieziemsko pięknej kobiety. W swym rozgoryczeniu, odnajdywała niewiernych mężczyzn, zatracających się w przemocy i pijaństwie. Czesząc majestatyczne włosy, wabiła ich pod drzewo Ceiba. Tam uwodziła melodyjnym głosem i zmysłowymi ruchami, a gdy znajdywali się na wyciągnięcie ręki, jej delikatne dłonie przemieniały się w łapy przypominające te drapieżnego ptaka, po to by zadać brutalną śmierć.
Miguelito odwrócił wzrok od ciała Rodrigo. Spojrzał w stronę dżungli. Wpatrywał się w nią przez chwilę, próbując coś wypatrzeć. Nic nie zobaczył. Odwrócił się i pobiegł odnaleźć matkę.
KONIEC
Komentarze