top of page

Głąb

  • borowski
  • 2 lut 2021
  • 30 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 17 cze 2021





Był sobie człowiek, którego nazwę Głąbem. Głąb dorastał w przyjemnej równowadze, mając dzieciństwo bardziej słodkie niż gorzkie, będąc chronionym przed patologią i złem świata, pod ładnie błyszczącą kopułą rodzicielskiej opieki. W wieku nastoletnim Głąb poczuł silną potrzebę wyjrzenia poza tę kopułę, a potem ucieczki z niej. Gdy po upojnej nocy powrócił na łono swojego schronienia, był odmieniony. To, co zobaczył na zewnątrz, wsiąkło w jego jestestwo, zawładnęło głową Głąba. Zostało na nim jak pieczątka z klubu, której Głąb nigdy już nie zmył.

Gdy Głąb skończył liceum, postanowił opuścić swoje strony rodzinne, zwane Małym Miastem. Tak robili wszyscy, więc trudno było o bardziej wygodne, bardziej społeczne przyzwolenie na to, by opuścić kopułę. Ruszył do stolicy swojego regionu – Starego Miasta. Tam nabył pewnej życiowej ogłady i nauczył się samodzielności. Jednak nie tylko tego. Stare Miasto miało coś, czego nie było w Małym Mieście. Zdawało się Głąbowi posiadać jakąś aurę, jakąś mroczną tajemnicę, którą pragnął odkryć. Głąb dążył do tego, wędrując pijany nocami przez brukowane uliczki wśród świateł i dymu. Szukał tej tajemnicy w wilgotnych, rozchylonych ustach, w brutalnym uścisku dwudziestoletniej piersi i w wymiocinach wyrzucanych z siebie do kibla w jakimś akademiku. Nie mógł jednak osiągnąć satysfakcji, tak więc po kilku latach postanowił opuścić Stare Miasto. Szukał szczęścia w aglomeracji jeszcze większej, nazywanej Nowym Miastem.

Głąb był w stanie szybko zjednać sobie ludzi. Ludzie chcą bowiem się bawić, a Głąb, jak to głąb, był zabawny. Głąb akceptował ten stan rzeczy, a może nawet w jakiś sposób upajał się nim, bo lubił patrzeć na ludzi. A konkretnie na to, co się dzieje się z nimi nocą, gdy zamiast spać, ruszają w pogoń. W pogoń za intensywnymi bodźcami, za porządną dawką zapomnienia, za dopaminą. W Nowym Mieście, tak jak i w Starym Mieście, ludzie tego potrzebowali. Tylko bardziej. Szybciej. Dłużej. Głąb nigdy wcześniej nie widział, by ktoś tak zawzięcie, zakopując się pod jakimś ciężkim puchem euforii, zawrotnego tempa i huczności, tak naprawdę cierpiał. Jeszcze nigdy nie widział, by ludzie, w tak desperacki sposób, poprzez każde popełniane przez siebie hedonistyczne szaleństwo próbowali sobie zrekompensować to, co stracili. Lub zrekompensować brak czegoś, czego mieć nie mogli. W Nowym Mieście ludzie ciągle biegli. Bo uciekali.

To coś, co poczuł jeszcze jako nastolatek, wychodząc z kopuły, rosło wewnątrz niego. Budziło się w nim wraz z końcem tygodnia, zaczynało wyć, zaczynało czuć zew. Poprzez to coś Głąb, kończąc pełen presji dzień w korporacji, z obolałym od siedzenia kręgosłupem oraz koszulą mokrą od potu, nagle odnajdywał w sobie pokłady mocy. Miasto brało go w dłonie jak zabawkę. Chwytało za tego wariata, co mu sterczał z pleców. I nakręcało. Raz. Dwa. Trzy. Żołnierzyk mógł maszerować całą noc.

Historia ta rozpoczyna się właśnie w takim momencie. Głąb prosto po pracy ruszył z kumplami do centrum. Na pewnym etapie tej nocy planował również spotkać się z kobietą. Nie wiedział jeszcze z którą, bo chętne na to były dwie.

Jedna z kobiet nazywała się Alma. Była zwierzęco niemal zmysłowa, hipnotyzująco piękna, o wydatnych, egzotycznych w swym kształcie ustach – zewnętrznie zjawiskowa. Druga natomiast, o imieniu Aida, pociągała Głąba bardziej wewnętrznie. Brakowało jej niezwykłych rysów twarzy Almy, jej ust i naturalnej, ciemnej fali włosów; Almie jednak brakowało jej charyzmy, pewności swojej kobiecości i szczerości. Wciąż jednak obie atrakcyjne. Wciąż o ładnych pupach i piersiach. Głąb nie chciał na razie decydować, bo nie lubił decydować. Głąb nie umiał decydować.

Zamiast tego ruszył w stronę baru. Siadł przy nim z kolegami, by zacząć dyskutować o sprawach mniej lub bardziej poważnych oraz obserwować kobiety i mężczyzn kołyszących biodrami pośród chmur zapachów. Zapachu alkoholu, potu, bąków, perfum, papierosów, balsamów do ciała i gum do żucia. Nie czuł się w nastroju na taniec, chwilowo bardziej widział się w roli obserwatora. To była zima, więc na parkiecie, śliskim od mieszanki błota i śniegu, która rozpuściwszy się spływała z butów tańczących, co rusz prawie się ktoś wywracał.

Lokal był wypełniony ludźmi po brzegi i panowała w nim chaotyczna, partyzancka batalia o posadzenie gdzieś tyłka. Krzesło jego kumpla dwa razy niemal zostało „ukradzione”, kiedy ten poszedł się wysikać. Dziewczyna o odsłoniętym brzuchu, nienaturalnie czarnych włosach i błękitnych oczach była jedną z osób, która w desperacji chwyciła mebel, gdy tylko ten znalazł się na linii jej wzroku. Głąb z równie wielką desperacją poderwał się ze swojego i ruszył za nią, aż na drugi koniec baru. Gdy zwrócił się do niej, ta ze zdziwieniem lalki Barbie zatrzepotała rzęsami tak upiornie długimi, że skojarzyły się Głąbowi z nogami pająka. Zapytała, czy naprawdę chce jej to zrobić i zabrać ten stołek. Odpowiedział jej, że owszem, choć przyszło mu to z pewnym trudem. Głąb posiadał bowiem bardzo małe pokłady asertywności, zwłaszcza względem kobiet. Być może w tym właśnie momencie, odbierania tego krzesła dziewczynie o pajęczych rzęsach, całe te pokłady zużył. Być może tłumaczyłoby to to, co stało się potem.

I wtedy, gdy Głąb powracał ze zwycięsko odzyskanym krzesłem, pojawiła się Alina. Alina była dziewczyną, która pracowała na stanowisku plecy w plecy z Głąbem. Była smukła, zgrabna i dosyć wysoka, o włosach ciemnych. Choć przytłoczona ciężarem stresu przed swoim monitorem często wyginała kręgosłup, garbiąc się nieładnie, kiedy szła, prostowała plecy i poruszała się z gracją. Momentami jakąś arystokratyczną niemal. Ciało Aliny nie miało intensywnych krągłości. W swojej szczupłości jednak i z tymi długimi nogami przywodziła na myśl modelki z wybiegu.

Jednak tym, co w wyglądzie Aliny pociągało Głąba najbardziej, były oczy. Oczy te, mające kolor lazuru, patrzyły na niego teraz z daleka, a ładna warga powoli unosiła się w coraz szerszym uśmiechu. Aliny nie miało tam dziś być, a jednak się zjawiła. Tym oto sposobem Alina zaskoczyła Głąba po raz pierwszy.

Reszta towarzystwa, która także była z firmy, otoczyła Alinę, by przywitać się z nasilonym alkoholem entuzjazmem. Po krótkiej chwili on też się do niej zbliżył.

– Cześć.

– Cześć, Alina – powiedział, po czym cmoknął powietrze obok jej policzka.

Głąb nie znał Aliny zbyt dobrze i, może właśnie przez to, trochę go intrygowała. Zdawała się być cichą, grzeczną dziewczyną z dobrego domu. Uśmiechała się często, wzrok mając jakby nieruchomy. Sposób w jaki się poruszała, przywodził na myśl odurzenie. Mówiła najczęściej wolno i cicho, spokojnym, jednostajnym tonem. Ciężko było Głąbowi rozgryźć, co się za tym tonem kryje. Nurtowało go to, a krążący w jego żyłach alkohol z minuty na minutę nasilał tę ciekawość. Alina pierwszy raz zjawiła się na firmowym wyjściu. Wcześniej zastanawiał się, czy w ogóle wychodzi z domu w weekendy. Wydawała mu się flegmatyczna w tym swoim nieoczywistym jestestwie. Wydawała się do czasu, aż przestała. Do czasu aż zrozumiał, że flegmatyczność ta była tak naprawdę zmysłowością.

Siedzieli przy tym barze jeszcze jakiś czas i rozmawiali o sprawach przyziemnych. Głównie o pracy. Mówili sporo o targetach, service levelu, lost parcelach i wszelakiego rodzaju claimach. Posiedzenie stało się trochę bardziej dynamiczne, gdy Głąb, który najwyraźniej po pijanemu poczuł się kimś w rodzaju animatora, latał pomiędzy znajomymi usadzonymi przy barze, tak, by zamienić mógł słowo z każdym. Głąb nie potrafił inaczej, bo był jak pies, który na widok ludzi nie może przestać biegać i skakać, który nie może się zdecydować, kogo witać.

Parkiet zapełnił się jeszcze bardziej. Poruszanie się po lokalu było ciągłym dotykiem nieznanych sobie ludzi. Zupełnie jakby miejsce to było żywym organizmem. Gorącą organiczną masą, w którą zlepiły się ciała obecnych. Głąb hasał wesoło wokół baru, póki nie dopadło go to wyobrażenie. Pomyślał o tym i poczuł, jak Nowe Miasto odbiera mu tlen. Poczuł zmęczenie i chęć ucieczki… Potem spojrzał jednak na falujące na parkiecie biodra jakiejś Białorusinki, która przyjechała tu na wymianę studencką. Na pośladki dwudziestopięcioletniej rozwódki, która mimo zimna przyszła tu w rajstopach i w krótkich dżinsowych spodenkach. Spojrzał na biust dziewczyny o pajęczych rzęsach, która wciąż siedziała na drugim końcu baru. Zdziwiony, iż nie zauważył tego wcześniej, teraz stwierdzał, że jej piersi są pokaźnych rozmiarów. Spojrzał w oczy Aliny i na jej pełne, choć nie rybie, wargi. Jego klatka piersiowa napięła się lekko i zgubił tę poprzednią myśl.

Pośród hałasu tego miejsca patrzył jej w oczy ze śmiałością nasiloną konsekwentnie przyjmowanymi dawkami alkoholu. Były w jakiś sposób chłodne w tym swoim błękicie. Mimo to światła lokalu tańczyły w nich żywo. Światła i chyba coś jeszcze.

– Wyjdziemy zapalić jointa? – zapytała Alina Głąba.

Głąb jak to głąb, podekscytował się błahostką. Myślał chyba, że to tak trochę jak w filmie. Że właśnie następuje zwrot akcji. Bo Alina, co miała być grzeczna i spokojna, proponuje mu właśnie substancję psychoaktywną. Bo dowiaduje się o niej czegoś nowego, bo otwiera się ścieżka jakaś, bo królik, biały królik, biegnie i każe biec za sobą do króliczej nory. A Głąb jak ta Alicja w wersji męskiej i wersji głupszej…

– Więc…? Pójdziemy na tego jointa?

Głąb chciał skomentować jakoś to swoje zaskoczenie propozycją Aliny, rzucić coś błyskotliwego, jednak nic nie przyszło mu do głowy. Potulnie skierował się więc z Aliną do wyjścia. Tym oto sposobem Alina zaskoczyła Głąba po raz drugi.

Wychodząc głównym wyjściem, odnieśli wrażenie, że powietrze jest świeże. Było ono błędne… Nowe Miasto spowite było bowiem niewidzialnym brudem. Toksyczną mgłą, która rozrastała się każdego dnia, jak lepiony bałwan. Jak wielkie upiorne dziecko miliona rur wydechowych. Po duchocie z wnętrza lokalu dziecko to przynosiło im jednak ulgę. W ich odczuciu spowijał ich przyjemny, zimowy chłód.

Gdy kierowali się na bok, dostrzegł ich Maks. Maks był wysokim brunetem o głośnym śmiechu i ciepłym usposobieniu. Głąb widząc go, poczuł większą nawet ekscytację. Poczuł, iż na wycieczkę, na którą się właśnie wybiorą, przyjemniej będzie wybrać się razem z Maksem. Z głupawym uśmiechem poinformował go zatem, co zamierzają zrobić, zaznaczając, że powinien się przyłączyć. Ciemne oczy Maksa rozszerzyły się w pierwszej chwili w lekkim zaskoczeniu. Najwyraźniej myślał o Alinie to samo, co Głąb. W moment jednak wyszczerzył zęby i ruszyli we troje za róg.

Skręt był starannie przygotowany, dobrze nabity, pokaźnych rozmiarów. Barwa suszu przebijała się przez bibułkę, nadając jej szarawy kolor. Od filtra w górę zwiększała się jego objętość, skręt przypominał małą maczugę. Zapach marihuany niezmiennie kojarzył się Głąbowi z drzewami iglastymi. Joint Aliny pachniał mocno, w Głąba odczuciu odświeżająco wręcz. Gdy Alina się zaciągała, swój błękitny wzrok miała tak nieruchomy jak wcześniej. Szary, aromatyczny dym zatańczył wokół niej, a ona wciągnąwszy jego sporą część do płuc, po chwili wypuściła z siebie resztę, zwężając przy tym ładne usta. Czynność tę powtórzyła dwa razy, po czym przekazała skręta Głąbowi. Zaciągnął się trzy razy. Ostatni, i najbardziej łapczywy, wdech wywołał silny kaszel. Koniec jointa jarzył się mocno, a pełna THC dawka dymu frunęła wewnątrz Głąba. Otulała jego płuca, by je przeniknąć i dotrzeć do krwiobiegu. Popłynąć z jego nurtem po ciele Głąba, wpompować się w mózg. Opaść niczym osad na jego szare komórki.

Skręt krążył tak między nimi kilka chwil. Tempo palenia było dość szybkie. Ani Maks, ani Alina nie żałowali sobie dawek dymu. Głąb patrzył na wieżowiec znajdujący się nieopodal. Jego jaskrawo świecąca nazwa zahipnotyzowała go z lekka. Po chwili rzucił do Aliny i Maksa, że w tym momencie jest już tam, na jego dachu. Parsknął przy tym lekko. Maks, najpierw jak gdyby trawiąc to przez sekundę, zaraz zaśmiał się głośno. Głąb, widząc jego reakcję, uzmysłowił sobie, że to, co powiedział, było niesamowicie zabawne. Patrzyli na siebie więc z Maksem, rechocząc. Alina natomiast nie wybuchnęła śmiechem. Stała tam z nimi, jedynie uśmiechając się tajemniczo. Miała na twarzy ten seksowny, flegmatyczny, beznamiętny uśmiech, który nie mówił nic.

Chwilę potem Głąb wchodzi do środka lokalu. Uderza go fala gorąca, otacza duchota. Musi się rozebrać. Rozbiera się, przeciskając przez tłum. Kroczy przez las mokrych ciał. Duszno mu. Maksa nagle nie ma nigdzie w pobliżu, znika jak duch. Alina prowadzi go w tłum. Jej dłoń trzyma jego, kiedy wchodzą głębiej, on jednak wcale nie czuje się bezpieczniejszy. Myśli o Alinie, że nie wie o niej nic, że nie wie, do czego ona go prowadzi, że nie wie, do czego jest zdolna. Myśli o jej nieruchomych, mroźnych oczach. Alina jest mroczną przewodniczką. Kimś wiodącym go ku zatraceniu. Może nie powinien był jednak palić, myśli. Teraz wszyscy ci ludzie wokół, ci ludzie, co jest ich tak przytłaczająco wielu, patrzą na niego i wszyscy wiedzą, że on palił. Na pewno ma to wypisane na twarzy, na pewno krzyczą o tym jego oczy, oni wszyscy wiedzą. I Alina wiedziała, wiedziała pewnie, że nie powinien palić, a jednak dała mu to. Czemu mu to dała, jak wiedziała, że nie powinien?

– Zatańczymy?! – krzyknęła do niego Alina.

Część paczki kołysała się już na parkiecie, nieopodal nich. Głąb odpowiedział Alinie, że chętnie. Zaczęli bujać się naprzeciwko siebie. Znajomi, widząc ich, krzyknęli, że jest melanż. Głąb przypomniawszy sobie o tym, uśmiechnął się. Ich twarze zdały mu się emanować strasznie dużo ciepła. Poczuł, że jest wśród bliskich. Tańczył już spokojniejszy.

Nagle intensywnie zaczyna skupiać się na lecącym numerze. Jest to elektroniczny pop o szybkim tempie. Głąbowi serce bije w jego rytm – czyli zbyt szybko…

„Chyba bije szybciej, pewnie tak naprawdę nie bije szybciej, więc trzeba przestać o tym myśleć” – myśli. Co, jak zaraz przestanie bić całkiem? Stara się uciec od złego stanu, od którego jest o krok. Próbuje zająć myśli tańcem. Jego ciało zdaje się jednak wcale go nie słuchać. Każdy ruch, który wykonuje, jest jakby nie w rytm, jakiś opóźniony. Głąbowi zdaje się, że dygocze. Że jego ciało przeszywają co mikrosekundę dziwnego rodzaju wstrząsy, na które nie może nic poradzić. Ślizgając się na parkiecie pełnym brei, nie potrafi już określić, czy jego ruchy są swobodne czy nieporadne. Dopadają go rozważania, co właściwie wiemy o swoich ciałach. Na temat tego, co w nich siedzi? Na temat tego, czegoś złego? Czegoś morderczego? Co może siedzieć w jego ciele? A co jeśli marihuana poszerza samoświadomość do tego stopnia, że właśnie coś wyczuł? Zobaczył jakieś ostrzegawcze światełko? Usłyszał, jak jego ciało chce mu coś powiedzieć. Czuje, że usta ma strasznie suche. Tak suche, że w tej suchości wydają się napuchnięte, niczym przez uczulenie…

– Wszystko OK? – zapytała Alina.

– Czasami mam skłonności do lekkiej paranoi, jak zapalę w miejscu publicznym.

– Rozumiem… Wiesz co? Znam lepsze miejsce niż to. Chodźmy tam – mówi do Głąba ta mroczna przewodniczka.

Alina odeszła od Głąba. Poczuł, jak odzyskuje nad sobą kontrolę. Odprowadził ją wzrokiem do baru, gdzie udała się, żeby zgarnąć resztę. Obserwował całą scenę, jakby oglądał wyciszony film. Alinę, na której skupiony jest wzrok każdego. Jej błękitne oczy przeskakujące z jednej osoby na drugą. Rozdawała uśmiechy, tak jakby rozdawała cukierki. Mówiąc przy tym, tak jak tylko ona potrafi, sennie lecz zachęcająco. Nie potrzeba było wiele czasu, by w grupie zapanował ruch, by ich sylwetki zaczęły gibać się na stołkach, gdy naciągali na siebie kurtki.

Głąb usłyszał plaśnięcie, a na nogawce poczuł wilgoć. Ludzie nieopodal niego rozpierzchli się trochę wokół czegoś. Była to dziewczyna o pajęczych rzęsach, która poślizgnęła się i wylądowała pośladkami w chłodnej papce o miedzianym kolorze, wszechobecnej na tym ciasnym parkiecie. Wpadła w breję z taką siłą, iż ta rozbryzgła się po bokach, dosięgnąwszy i Głąba. Parę głów zwróciło się ku niej, jednak nie za wiele. Głąb podszedł do dziewczyny i wyciągnął rękę.

– Spierdalaj, typie – powiedziała, wstając bez jego pomocy.

Dziewczyna o pajęczych rzęsach ruszyła w swoją stronę, a Głąb patrzył za nią wzrokiem całkowicie pustym, bez żadnej refleksji.

Tymczasem towarzysze Głąba w pełni przygotowali się do drogi. Alina, Maks i pozostali, czyli niski i dość krępy Daniel, mówiący mało, a jedynie głośno się śmiejący Andrzej oraz Paweł, łysy facet średniego wzrostu, który był już zdrowo zawiany i nieprzerwanie powtarzał, że żona urwie mu głowę, jak tylko wróci do domu. To, że musi wracać, powtarzał średnio co godzinę.

Patrząc na nich, Głąb usłyszał w głowie głos Piotra Fronczewskiego, który w grze Baldur’s Gate mówi, że przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę. Niesamowicie rozbawiła go ta myśl, więc śmiejąc się, na głos podzielił się sentencją z innymi. Nikt nie zrozumiał, lecz mimo to podarowali mu czułe uśmiechy. Patrzył na nich i myślał, że są pięknymi ludźmi. Spoconymi, pijanymi, zmęczonymi i pięknymi ludźmi.

Chwilę później wędrowali w stronę lokalu, który wybrała Alina. Wiał lekki, nienachalny wiatr. Śnieg, który przyprószył Nowe Miasto również był bardzo subtelny. Głąbowi podobała się ta pogoda. Nie omieszkał wspomnieć o tym swoim towarzyszom. Jakieś pięć razy. Co chwilę słyszał, że się, kurwa, powtarza, ale mówili to, śmiejąc się. Głąb jak to głąb, bawił innych.

Głąb niespodziewanie odczuwa zmęczenie. Nogi zdają się być drętwe, jakieś niesprawne, jakieś nieporadne. Otaczają ich wieżowce, które świecą nazbyt jaskrawo. Strasznie dużo tego światła, strasznie dużo tego hałasu, choć jest noc. W powietrzu wisi coś ciężkiego, jakby przedzierali się przez plazmę, tworzyli sobie przejście, rwąc dłońmi przezroczystą błonę. Mięśnie Głąba zdają się być zwiotczałe. Jakby ktoś wbił w nie wentyl i wyssał coś, co pozwalało im na efektywny ruch. Rozgląda się wokoło. Widzi strasznie dużo ulic, strasznie dużo ścieżek, czuje ciężar przestrzeni, co jest ciasnotą jednocześnie. Wie, że z łatwością mógłby się tu zgubić. Bo Nowe Miasto jest wielkie, a on jest malutki. Jest malutkim punkcikiem na jego mapie. Ruchomą kropką, jakich wiele, przemieszczającą się, przeciskającą między innymi kropkami. Głąba dopada poczucie bezsensu, czuje się bezwartościowy. I ta droga trwa w nieskończoność. Nie wie, gdzie prowadzi ich Alina, ale jest mroczną przewodniczką. Idą jak mroczna, szatańska pielgrzymka, idą nieprzerwanie. Głąb pyta, czemu idą tak długo. Alina mówi, że zaraz będą. Głąb pyta jeszcze trzy razy, w ciągu dwóch minut. W grupie pojawiają się pomruki zniecierpliwienia. Na Głąba zniecierpliwienie działa irytująco. Zaczyna być opryskliwy. Myśli sobie, że mierżą go ci ludzie i w sumie nic go z nimi nie łączy. Marihuana powoli przestaje oddziaływać na organizm Głąba, stery przejmuje alkohol.

Klub do którego dotarli, znajdował jakieś czterysta metrów od poprzedniego, w charakterystycznym i spiczastym wieżowcu postawionym w Nowym Mieście w latach pięćdziesiątych. Z lat dziewięćdziesiątych natomiast pochodził mocny bas hip-hopowego kawałka, który usłyszeli, wchodząc do środka. Był to słoneczny utwór do tańca. Alina odwróciła się w stronę Głąba z uśmiechem na twarzy. W tym momencie przypomniał sobie, że wspominał jej, że lubi rap. Przypomina sobie, że rozmawiali o tym w pracy, że wysyłali sobie kawałki. Poczuł, jak po klatce rozpływa mu się coś ciepłego. Poczuł się, jakby po męczącej wędrówce dotarł do domu. Ze śnieżycy do drewnianej chaty, w której czeka rozpalony kominek. I żona smukła jak gazela i o wielkich, niebieskich oczach.

– Nice! – krzyknął Głąb do Aliny.

– Chodź – powiedziała i znów złapała go za rękę.

Gdy zaczęli tańczyć, w akompaniamencie basów prosto z Bronksu, zrozumiał, że Alina naprawdę potrafi się ruszać. Na lekko ugiętych nogach schodziła biodrami co jakiś czas w dół, by zaraz wrócić do góry. Głąb bujał głową, wypychał ją delikatnie w przód i w tył, a ramionami kołysał na boki. Zaczął zbliżać się do Aliny. Ich biodra zgrały się w symultaniczny ruch. Głąb postawił stopę między stopami Aliny, ale wciąż zachowywał dystans. Automatycznie kierował wzrok w dół, może ze wstydu, a może po to, by upewnić się, że jej nie nadepnie. Raz na jakiś czas ich spojrzenia spotykały się jednak. Uśmiechali się wtedy oboje, Alina – kocio. On – trochę jak głąb.

Impreza dotarła do stadium, w którym pomiędzy jej uczestnikami zapanował lekki chaos i zaczynali gubić siebie nawzajem, by za chwilę się odnaleźć. Ktoś gdzieś znikał, ktoś z kimś gadał. Paweł w końcu zniknął ostatecznie, nikt nie był do końca w stanie stwierdzić, kiedy. Głąb i Maks stali przed klubem, paląc papierosy. Po joincie, którego spalili, byli lekko ospali.

– Stary – powiedział Głąb – Alina… Strasznie mnie jara. Myślę, że coś między nami iskrzy.

– Stary – powiedział Maks – Mnie też jara! Myślę, że między nami też iskrzy!

– Jak to? – zapytał Głąb skonsternowany.

– No normalnie – odpowiedział Maks.

– Kurde. – Głąb się zamyślił. – I co teraz zrobimy? Będziemy się bić?

– Nie wiem, stary.

Głąb znów zamyślił się chwilę.

– Niech Alina zdecyduje – powiedział.

Wybuchnęli śmiechem.

Zgasili swoje papierosy i skierowali się z powrotem do środka. Maks powiedział Głąbowi, że idzie się wysikać.

Szybko dostrzegł na parkiecie Alinę, która wijąc się jak wąż, wabiła go swoim spojrzeniem mrocznej przewodniczki.

Nagle Głąb stoi przy Alinie, bardzo blisko jej twarzy. Dziewczyna patrzy na niego w sposób, który go podnieca. Kładzie ręce na jej rozbujanych biodrach. Alina zbliża się jeszcze bardziej i, mówiąc do ucha Głąba, pyta, czy podobała mu się wycieczka, na którą go zabrała. Mimo dudniących bębnów słyszy, że to zdanie jest rozkosznym pomrukiem. Dźwiękiem, który sprawia, że powie dokładnie to, co Alina chce usłyszeć.

– Podobała mi się. – Kłamie więc.

– To co? Chciałbyś, żebym zabrała cię na… kolejną wycieczkę?

Alina mówi w sposób tak ponętny, że niemal przerysowany. Głąbowi to nie przeszkadza. Czuje jeszcze większa ekscytację niż wcześniej. Adrenalina w nim buzuje. Kiwa głową.

Alina wyjmuje z folii małą tabletkę. Ma na sobie malutką podobiznę jakiegoś zwierzęcia. Chyba kota.

– Czy to..? – Alina kładzie Głąbowi palec na ustach.

– Nie wolałbyś wycieczki w nieznane?

Głąb patrzy na Alinę. Czerwień poświaty panującej na parkiecie odbija się od jej twarzy, ubarwia jej bladą karnację.

– Wolałbym.

Alina uśmiecha się do Głąba. Mówi mu, żeby wystawił język, pokazuje jak, wystawiając swój. Głąb wykonuje wszystko posłusznie. Gdy ma już tabletkę w ustach, Alina troskliwie pomaga mu podnieść do góry drinka, żeby popił. Przełykając, nie przestaje patrzeć w bezdenny błękit jej oczu.

Głąb patrzył na Alinę, czekając, by powiedziała mu, jaki jest następny krok. Całkowicie zaakceptował fakt, iż była jego mroczną przewodniczką i zamierzał oddać się w jej ręce. Czuł, że odkryje tej nocy tajemnicę.

Zapytał Alinę, kiedy coś poczuje. Odpowiedziała mu na to, by tańczył.

Więc Głąb tańczył. Bujał się w rytm nowojorskich i kalifornijskich podkładów, z każdą chwilą nawiązując z Aliną coraz bardziej elektryczne połączenie. Wszyscy pozostali gdzieś zniknęli. Tylko Maks pojawiał się w pobliżu co jakiś czas, rażąc ich bielą swojego uśmiechu, po czym znów znikał, jak cień. Gdy przestawali tańczyć, kierowali się do baru. Tam po raz kolejny przeciskali się przez spocony tłum, a kiedy byli już przy ladzie, barman zwabiony uśmiechem Aliny wybierał ich spośród spragnionego tabunu i serwował tequile. Pili po dwa shoty na raz, zagryzali je limonką i wracali na parkiet. Momentami, gdzieś w drodze z albo do baru, Alina również znikała. Wdawała się w rozmowę z mężczyznami, których przyciągnęły do niej jej lazurowe oczy i ukośny uśmieszek. Gdy zbliżali się do niej, znów obdarzała ich tą intrygującą esencją swojej osoby. Sposobem bycia, który wyalienowanie czynił seksownym, który nadawał jej jakiejś hipnotyczności. Potrzeba było jedynie paru chwil, by oni również chcieli podążyć za Mroczną Przewodniczką. Głąb patrzył na Alinę przekonany, że oto widzi ją taką, jaka jest, po raz pierwszy. Nienależącą do nikogo, będącą żywiołem, który może pojawiać się i znikać, wedle woli. Że za wszystkimi uśmiechami, wszystkimi spojrzeniami pełnymi napięcia, nie kryje się żadna obietnica, nie kryje się żadne zapewnienie. Alina może być, a zaraz nie być. Alina decyduje.

I wtedy to się dzieje. Głąb zaczyna to czuć. Coś ciepłego rozlewa się po jego ciele, strużki tego czegoś płyną w najdalsze jego zakamarki. Staje się lekki, jakby pusty w środku. Tak dobrze pusty, bez żadnego bagażu. Głąb nie czuje się wcale głąbem. Głąb czuje się wyjątkowy. Czuje całkowitą akceptację tego, kim jest. Uczucie to jest tak klarowne, że wywołuje uśmiech na jego twarzy. Patrzy na Alinę, myśli o prawdzie na jej temat, którą przed chwilą odkrył i na tę myśl także się uśmiecha. Głąb akceptuje Alinę i czuję się z tym wspaniale. Patrzy na mężczyzn, którzy z nią rozmawiają, rozumie ich, wie, co czują. Akceptuje ich, a akceptacja ta przynosi ulgę. Przynosi błogość. Głąb widzi też Maksa, który szczerzy się do niego z oddali, tańcząc z jakąś dziewczyną. Macha do niego, śmiejąc się. Ma ochotę go uściskać. Dziewczyna, z którą tańczy jest piękna. Ta obok niej jeszcze bardziej. Kolejna, która idzie do baru, także. Są tak piękne, że aż ściska serce. Głąb czuje euforię, która na myśl przywodzi zakochanie. Nie jest w stanie określić, w czym się zakochał. Zakochał się chyba we wszystkim. Zakochał się w Maksie i w dziewczynie, którą Maks właśnie chwyta za pośladki. W jej koleżance, co się krzywi, patrząc na to. A także w światłach, dudniącym basie i roztańczonym tłumie. Zakochał się w Alinie, zmierzającej w jego stronę i w jej pigułce z kotem.

Głąb wita ją okrzykiem. Jego miłość do świata dodaje mu skrzydeł. Ma ochotę skakać. Więc podskakuje sobie trochę. Wokół Aliny.

– Tańczmy! Błagam cię – mówi – tańczmy!

Aliny nie trzeba wcale błagać. Łapie go za koszulę, po czym płynnym ruchem schodzi biodrami w dół, niemal dotykając pośladkami parkietu. Potem wraca do góry, patrzy mu w oczy, a w jego ciele jakby ktoś odpalał fajerwerki.

Tańczą. Pełni energii, ruchy, które wykonują, są mocniejsze. Głąb co jakiś czas znów zaczyna skakać. Jakby był na rapowym koncercie. A potem zaczynają poruszać się po parkiecie, zmieniać miejsce. Głąb oddala się od Aliny po to, by ta się zbliżyła. A później na odwrót. To Alina odchodzi od niego i odwraca się plecami. Głąb zbliża się powoli, a gdy dzielą ich już milimetry, ciało dziewczyny do niego przylega. Przez warstwy dżinsów i bielizny czuje miękkość jej pośladków na swoim penisie, przez co ten momentalnie wypełnia się krwią. Mózg Głąba jest wybuchającą bombą atomową. Neurony szaleją. Po ciele biegnie mu ogień. Łapie Alinę za biodra, by ją zachęcić. Dłońmi mówi jej, by nie przestawała. Alina stymuluje twardość, co jest niemal metaliczna. Głąb wbija się ustami w jej szyję. Ma na języku gorzki smak perfum.

Potem Alina odwraca się z mocą tajfunu, łapie go za kark i przyciąga do siebie. Tym sposobem Alina zaskakuje Głąba po raz trzeci. Nie tym, że całuje, lecz tym, jak to robi. Wbija w niego usta tak dziko, jakby zaraz miała połamać mu szczękę. Jakby chciała wbić się do wnętrza jego czaszki. Jakby językiem chciała owinąć się wokół jego języka jak wąż, jakby chciała mu go wyrwać i pożreć. Potęga bodźców wnosi Głąba na wyżyny podniecenia. Jest energią napędzającą jego ciało, które właśnie z ciałem Aliny zlewa się w jedną, nieregularną formę. Ich kolory mieszają się, jak ich ślina.

I nagle są w łóżku Głąba. Bez ubrań, bez wstydu. Alina smukła, wysoka, o piersiach małych i jędrnych, Głąb o szerokiej klatce piersiowej, trochę pulchny, porośnięty czarnym włosiem. Chwytają wszystko, co tylko można chwycić, tak jakby świat za oknem właśnie ginął wsysany w czarną dziurę, jakby płonęło niebo i za chwilę miało być po wszystkim. Każdy ruch jest rozkoszą. Tak wielką, że oboje w myślach krzyczą, że nie chcą, by się kończyła.

– Ale to się nie kończy – mówi kot, co siedzi na parapecie, patrząc na nich maślanym wzrokiem.

I faktycznie. Nie kończy się. To trwa i trwa. I jak trwa, Głąb widzi Alinę. Widzi, jak ujeżdża go, wbijając paznokcie w tors tak, że aż syczy z bólu. Widzi, co kryło się za beznamiętnym uśmiechem. Odkrywa tajemnicę, do której prowadziła go Mroczna Przewodniczka. Tajemnicą jest wyciągnięta do góry naprężona szyja, szeroko otwarte usta i wydobywający się z nich krzyk. Krzyk, który usłyszą na drugim końcu planety. Krzyk, na który Alina czeka, kiedy ma lekko przymrużone oczy i kiedy mówi wolniutko oraz tak cicho, że trzeba poprosić, by powtórzyła. Który jest wysoki, zmysłowy i nieprzerwany.

A może tak naprawdę cały czas byli w klubie? Może tak naprawdę właśnie zakończyli ten długi pocałunek na parkiecie? Potem tańczyli dalej, dotykając się i od czasu do czasu całując. Może nie było łóżka Głąba? Może nie było kota na parapecie?

Mijał czas, a Głąb wciąż odczuwał radość. Kolejne bodźce nadal napływały. Dlatego właśnie pił, tańczył i śmiał się. Kilka kolejnych godzin.

Gdy wybiła piąta nad ranem, razem z Maksem i Aliną stali przed wejściem, paląc papierosy. Nagle Alina oznajmiła bezceremonialnie, że jej Uber już dotarł. Obaj, Maks i Głąb, skonsternowani tym zwrotem akcji, zaczęli bąkać pod nosem, by jeszcze z nimi została. Szczególnie liczył na to Głąb. Alina jednak ruszyła już w swoją stronę, pomachała obu, podarowując im na „do widzenia” po jednym sennym uśmiechu. Chwilę później drzwi samochodu zatrzasnęły się i Alina odjechała w siną dal.

– Alina zdecydowała – stwierdził Głąb.

Był zbyt nabuzowany, aby poczuć jakikolwiek zawód. Euforyczny stan, który go przepełniał, osiągnął zbytnie ekstremum. Głąb wiedział, że potrzebuje więcej. Więcej pędu, więcej tańca hormonów i substancji. Gdyby zastawał ich właśnie świt, byłoby inaczej. Gdy spadały na ulice Nowego Miasta promienie słońca i gdy ptaki zaczynały poranny trel, mistycyzm nocy znikał. Miasto stawało się pogodne, czyste i bezpieczne. A nikt go takim nie chciał. Nikt, kto o tej porze był na ulicach Nowego Miasta, nie chciał widzieć tej przemiany. Głąb nie był wyjątkiem. Dlatego właśnie dziękował Nowemu Miastu za jego długą, zimową noc. Za jego brud, lepkość i czerń.

Obaj więc z Maksem ruszają ochoczo przed siebie. Wzrok mają mętny, ale krok pewny. Śródmieście to ich plac zabaw, więc cieszą się jak dzieci. Głąb śmieje się do rozpuku z pijackiego, nieporadnego seksu w klubie, który zaliczył Maks. Z tą koleżanką, co na początku była zniesmaczona. Druga chyba wciągała kreski. A może poszła z jakimś innym? A może rzygała w kabinie obok – Maks nie jest pewien. Głąb śmieje się, ale nagle przestaje, gdy przychodzi mu na myśl Alina. Serce przyśpiesza mu trochę, a testosteron zaczyna bulgotać, jakby był wrzącą zupą. Wiruje w nim masa bodźców, jest to pstrokaty chaos zachcianek, który po krótkiej chwili krystalizuje się, ukierunkowuje. Głąb chce czegoś erotycznego, fizycznego. Chce kobiecości.

– Nigdy nie byłem na striptizie – mówi nagle. – Stary, chodźmy na striptiz! Błagam cię, chodźmy na striptiz!

– No dobra, stary – odpowiada Maks, śmiejąc się.

Długo nie muszą szukać. Po przejściu kilkudziesięciu metrów jedną z brukowanych uliczek, jakich wiele można spotkać w tej części miasta, ukazuje się ich oczom klub, co się nazywa Klub. Klub Dżentelmenów. Wchodzą do środka.

W holu, w którym się znajdują, za ladą stoi olbrzym, co jest po czterdziestce, ma włosy siwe i obcięte bardzo krótko, ładną szarą koszulę oraz marynarkę w kolorze granatu, opinającą rozległe plecy. Jego twarz, cała w bruzdach, ma surowy wyraz. Mówi jednak w sposób kulturalny, spokojnym barytonem:

– Witam, szanownych panów. Życzą sobie panowie wejść?

– Jak najbardziej – odpowiada Głąb.

– Doskonale. To będzie pięćdziesiąt złotych od osoby za wejście.

Maks i Głąb popatrzyli po sobie niepewnie. Po chwili zastanowienia Głąb odparł:

– To my może jeszcze przemyślimy sprawę.

– Jak sobie pan życzy – odpowiedział gigant.

Wyszli przed klub. Głąb odpalił papierosa i powiedział:

– Kurwa, pięćdziesiąt złotych za wejście? No bez jaj.

Czuł, że magia jego wewnętrznych stanów zelżała odrobinę i na chwilę odzyskał umysłową równowagę.

– Poszukajmy czegoś innego – odparł Maks, po czym zastanowił się krótką chwilę i dodał:

– Byłem już w takich miejscach, stary. Generalnie wygląda to w ten sposób, że siedzisz przy stoliku i co jakiś czas podchodzą do ciebie te laski, co tam tańczą. Chodzi w tym wszystkim o to, żebyś wydał hajs na prywatny taniec, rozumiesz? Co jakiś czas zjawia się taka inna laska, jakby kelnerka, która pyta nas, czy wszystko w porządku, no i oczywiście, czy życzylibyśmy sobie taniec. No i teraz słuchaj, kiedy ona podejdzie i zapyta nas, czy chcemy taniec, to powiemy jej, że nie bardzo, bo wolimy brunetki – jeśli tancerki, które będą z nami gadać, to będą dajmy na to blondynki, nie? Kiedy przyjdą kolejne i sytuacja się powtórzy, mówisz, że ta ma za małe cycki, albo coś w ten deseń. I tak w nieskończoność, coś wymyślasz i unikasz naciągnięcia na ten prywatny taniec, kumasz?

– Kumam. Zapamiętam! – odparł Głąb, będący pod wrażeniem przezorności Maksa.

Następnie ruszyli dalej przed siebie. Obaj zaliczali pomału lekki zjazd. Zachodził w nich powolny spadek energii i motywacji do dalszych działań. Nieubłaganie zbliżał się świt, mający skraść magię Nowego Miasta.

Wcześniej jednak pojawiła się dziewczyna z różową parasolką. Nie wiadomo skąd. Być może wyłoniła się spomiędzy szparek w bruku, w postaci pary, by przeistoczyć się po chwili w brunetkę o oczach wielkich, sarnich i powiekach w kolorze brzoskwini. Tak przynajmniej zakładał Głąb.

Dziewczyna, głosem co na myśl przywołuje delikatność kaszmiru, zaprasza ich do klubu ze striptizem. Głąb oznajmia jej, że co za przypadek, bo właśnie jakiegoś szukali. Parasolkowa Dziewczyna, trzepocząc rzęsami, prawie tak długimi jak rzęsy Dziewczyny o Pajęczych Rzęsach (ale zdających się Głąbowi dużo ładniejszymi), mówi, że mogą się zatem czuć uratowani. Maks znowu świeci po oczach śnieżnobiałym uśmiechem i pyta Parasolkową, gdzie jest haczyk. Głąb wchodzi mu w słowo, mówiąc jej, że jest bardzo ładna i pytając, czy ona też będzie tańczyć.

– Wejście jest dzisiaj darmowe, panowie. Co więcej, z tymi kuponami możecie cieszyć się open barem za jedyne pięćdziesiąt złotych!

– No, ale ty też będziesz tańczyć? – pyta Głąb niestrudzenie, mówiąc już trochę niewyraźnie.

– Nie, misiu, ale mamy masę ślicznych tancerek – odrzekła.

– Łamiesz mi serce, ale trudno! Dawaj, Maks! Wchodzimy.

Maks zdawał się nie podchodzić do tego pomysłu zbyt entuzjastycznie, ale przystał na propozycję kolegi. W przeciwieństwie do Parasolkowej, która, prowadząc ich do środka, tryskała samozadowoleniem. Maks przyciszonym głosem przypomniał Głąbowi, by trzymał się planu. Głąb go jednak nie słuchał. Czuł, jak po raz kolejny rośnie w nim podekscytowanie.

Zeszli po krótkich schodach do wnętrza lokalu, znajdującego się w jednej z całkowicie odnowionych kamienic, które tworzyły pasmo barów, kawiarni, restauracji i klubów. Parasolkowa została na zewnątrz, życząc im udanej zabawy. Natomiast obok niedużego boksu szatni, mieszczącego się po lewej stronie od wejścia, już czekała kolejna dziewczyna. Przywitała się z nimi, przestawiając jako Aurora. Podobnie jak Parasolkowa nie mogła mieć więcej niż 25 lat, była szczupła i zgrabna. Włosy w kolorze bordowym, sięgające jej do ramion, nosiła rozpuszczone. Zapytała, czy zechcą skorzystać z promocji na open bar. Głąb odparł, że jak najbardziej, po czym obaj z Maksem wręczyli jej po banknocie pięćdziesięciozłotowym. Uśmiechnęła się do nich, po czym poprosiła, by ruszyli za nią.

W środku panował lekki półmrok, spowity fioletową poświatą. Percepcja Głąba nie pozwalała mu skupiać się na szczegółach, jednak zwrócił uwagę, iż wnętrze nie było zbyt rozległe. Na niedużym parkiecie, w centralnych punktach sali, z sufitem łączyło się parę metalowych rur, a w rogu dostrzec można było nieduży bar, za którym nie było nikogo. Głąb nie dostrzegł również żadnych innych klientów.

Aurora wskazała im okrągły stolik, który stał na małym podwyższeniu i otoczony był przez trzy nieduże, czarne kanapy. Gdy usiedli, dziewczyna powiedziała:

– Dziś, moi drodzy panowie, będę obsługiwała wasz stolik i dbała, żeby niczego wam nie zabrakło. W naszej karcie znajdziecie szeroki zakres alkoholi i jako że zapłaciliście za open bar, możecie, oczywiście, zamówić każdy z nich. Do waszej dyspozycji są również nasze dziewczęta, które mogą zabawiać Was również w kameralnym VIP Roomie. Zwykły taniec prywatny, bez względu na tancerkę, kosztuje sto pięćdziesiąt złotych, natomiast za dwieście pięćdziesiąt do VIP Roomu może powędrować z wami również pyszny, schłodzony szampan.

– Czy możemy uprawiać z dziewczynami seks? – zapytał Głąb, uśmiechając się głupio.

– Tak – odparła Aurora niewzruszona. – Ale koszt tego typu, wyjątkowej, usługi należy ustalić bezpośrednio z dziewczyną, która będzie ci dotrzymywać towarzystwa.

Głąb i Maks popatrzyli po sobie zaskoczeni.

– Co mogę wam podać na dobry początek, panowie?

Zamówili po podwójnej whisky z lodem. Gdy Aurora oddaliła się w stronę baru, Głąb zauważył, że do rury oddalonej jakieś trzy metry od ich stolika podeszła blondynka. Ubrana jedynie w koronkową, biała bieliznę – stanik o obniżonym dole, figi zwężające się na pośladkach i łączące z nimi pasami pończochy. Gdy tańczyła, jej ciało przybierało pozy świadczące o gibkości i sile ramion. Chwytając rurę, wypinała w stronę Głąba pośladki o imponującej jędrności.

Aurora wróciła z drinkami. Zdjęła ze swojej okrągłej tacy dwie kartonowe podkładki mające na sobie logo klubu, a następnie postawiła na nich kryształowe szkło. Gdy oddalając się, odsłoniła Głąbowi blond tancerkę, ta nie miała na sobie już stanika o obniżonym dole. Piersi miała średniej wielkości, okrągłe i pełne. Głąb patrzył na nią nieruchomym wzrokiem przez chwilę, która mogła być godziną lub minutą – w jego odczuciu, w jego stanie, w którym zaginała się czasoprzestrzeń.

– Myślisz, że są naturalne? – zapytał Maks.

– Nie mam pojęcia, ale jakie to ma znaczenie? – odrzekł Głąb, biorąc solidnego łyka whisky.

– Pieprzony klub ze striptizem – powiedział Maks, śmiejąc się – ale wymyśliłeś.

– Za pieprzony klub ze striptizem – powiedział Głąb, wznosząc szklankę. – I za tę noc. Do dna!

Zadzwoniła szkło, a następnie cała jego zawartość popłynęła przełykami Głąba i Maksa. Głąb, siedząc bardziej na widoku, machnął Aurorze, że jeszcze raz to samo. Było mu ciepło w środku. A na zewnątrz mniej. Pomieszczenie zdawało się być intensywnie klimatyzowane. Głąb myślał o tym chłodzie, patrząc na sutki blondynki, co były małe i twarde.

Ta po chwili przestała tańczyć. Podniosła z parkietu swój stanik, po czym zniknęła za jedną z kolumn. Głąb poczuł lekki zawód, poczuł coś, co przywodziło na myśl tęsknotę. Wypatrywał jej więc, a gdy nie mógł dojrzeć, przetarł oczy, czując, że wzrok ma zmęczony.

Głąb otwiera oczy i widzi ją znowu. Zmierza w stronę stolika, stanik ma na sobie. W dłoniach, co mają różowe, długie, żelowe paznokcie, niesie coś, co chwyta refleksy światła, tak to przynajmniej widzi, że to lśni. Lśnią cztery głębokie kieliszki, po dwa na dłoń. A za blondynką idzie druga, w bieliźnie podobnej, tylko czarnej, o włosach podobnych, tylko czarnych. Głąb myśli, że to chyba jedna i ta sama blondynka, tylko ta druga to brunetka. Jak siostra zza drugiej strony lustra. I nagle są już przy ich stoliku, Blondynka i Druga.

– Cześć, chłopaki, możemy się przysiąść? Nie przychodzimy z pustymi rękami – mówi Blondynka i nie czekając na ich reakcję, kładzie kieliszki na stole.

Druga robi to samo, co jej siostrzane odbicie. Następnie siada przy Maksie, mówiąc:

– Cześć, Druga jestem.

– Blondynka. – Głąb słyszy, a Blondynka już siedzi obok i wyciąga do niego rękę. Dłoń ma ciepłą, odrobinę suchą. Głąba dłoń jest lodowata. Całemu mu ciepło, tylko w dłonie zimno.

– Mam nadzieję, że lubicie tequilę.

„Lubię tequilę” – mówi Głąb, lub myśli tylko, ciężko mu powiedzieć.

Wychylają wszyscy po kieliszku, po czym łączą się w kanapowe pary, zamykają się w różowych bańkach, co są dźwiękoszczelne. Głąb nie słyszy już Maksa, tylko Blondynkę, co założywszy nogę na nogę, wpatruje się w niego przenikliwie. Pyta Głąba, czym się zajmuje, a Głąb odpowiada. Mówi jej o firmie, mówi, że mieli spotkanie zespołu. Że to był ciężki tydzień i wszyscy chcieli się zresetować. Patrzy przy tym na jej piersi, co jeszcze przed chwilą były na wierzchu, a teraz znowu są ukryte. Głąb chciałby je znów zobaczyć. Głąb mówi dalej, o Pawle, co się upił pierwszy, przerażony widmem kapryśnej żony. Blondynka śmieje się cukierkowo, mówiąc, że bardzo zabawnie to ujął, a on śmieje się razem z nią. Jego dłoń, sama z siebie, bez Głąba udziału, ląduje na odsłoniętej skórze jej uda. Ręka co jest mroźna, jak trupia, dotyka ciepłego ciała, a Blondynka nie wzdryga się z zimna ani odrobinę. Uśmiecha się jedynie powabnie.

Pojawia się Aurora, która z własnej inicjatywy przyniosła kolejne whisky. Puste szklanki ma już na tacce, nowa stoi przed Głąbem. Aurora pyta, czy dobrze się bawią. Pyta, czy mają ochotę na prywatny taniec. Głąb patrzy na Blondynkę, na jej piersi, za którymi tęskni, patrzy na jej ukośny uśmiech…

„Nie” – zapala się w Głąbie myśl. Patrzy na Maksa, co ma wargi lekko zaciśnięte i w niemy sposób, wzrokiem, przekazuje mu, co powinien powiedzieć.

Głąb wstaje nieporadnie, zbliża się do Aurory i na ucho mówi jej tak:

– Słuchaj, nie chcę nikogo urazić, dziewczyny są super. Ale jeśli mam być szczery, nos Blondynki niezbyt mi się podoba… No a Druga… jest druga.

Twarz Aurory, jak zza mgły, jest mało dla Głąba widoczna. Jednak za mgłą nie ma uśmiechu, tego jest pewny.

– Jasne. Nie ma problemu – odpowiada. – Chodźcie, dziewczyny.

Głąb odruchowo chwyta whisky i bierze solidny łyk. Czuje się ambiwalentnie, trochę wygrany, trochę przegrany.

Nadchodzą kolejne dwie. Niosą tequile. Przy Głąbie siada dziewczyna o włosach kasztanowych, trochę wyższa niż Blondynka. O piersiach bardziej obfitych. Jej koleżanka, o blond włosach do ramion, co siadła przy Maksie, pyta:

– Co się tak obijacie z shotami? – Podnosi kieliszek w stronę Głąba. – Raz, raz. Pijemy, pijemy. Nie spać, zwiedzać!

– Whisky, tequila, trochę… mieszanka – mówi Głąb, próbując zdecydować, czy podoba mu się twarz jego rozmówczyni. Nie może.

– No dalej, misiu – mówi ta obok niego. – Ze mną się nie napijesz?

Głąb wypija do dna. Kasztanowe włosy dziewczyny jakby falowały. Gęste ma te włosy. Podobają się Głąbowi. Ciemnozielony biustonosz ściska biust, odsłania go mocno. Głąb czuje, że się męczy. Duszno mu. Jakby chciał kaszlnąć i nie mógł. Zastanawia się, po co tam przyszedł. Myśli o tym, czego szukał. Myśli, że przecież tego chciał, a teraz ma się przed tym wzbraniać? Czuje się zagubiony. W głowie szumi. Narasta pragnienie, dokuczliwe jak insekt.

Aurora znów stoi nad nimi. Jest pofalowanym obrazem, jakby patrzył na nią przez mokrą szybę.

– I jak, chłopaki. Widzę, że dziewczyny się trochę przy was nakręciły, to może VIP Room?

Przez głowę biegną bolesne prądy, a grawitacja kanapy jest jakby większa. Mimo to Głąb wstaje i mówi:

– Słuchaj, one… mają za duże cycki, wiesz? Osobiście… wolimy mniejsze.

Aurora milczy. Jej twarz ciemnieje. Potem pęka, a ze szczelin wydobywa się gniew.

– Nie ma problemu – odpowiada. – Zaraz coś wymyślimy.

Odchodzą wszystkie trzy. Głąbowi ciężko w piersi. Maks jest milczący. Patrzy na rurę, na której nikt nie tańczy.

– Czemu my to, kurwa, robimy?– pyta Głąb.

Maks milczy.

– Maks?

– Co?

– Czemu my to, kurwa, robimy?

– Co?

– Jesteśmy w klubie ze striptizem… Przecież ja chciałem do klubu ze striptizem przyjść. Pieprzony klub ze striptizem!

– No i co?

Głąb patrzy na niego, tracąc wątek. Głowę jakby spowijał dym. Potrząsa nią. Pomaga.

– No to, że przecież… co ja tu, kurwa, konwersować przyszedłem? Przecież ja, kurwa, chcę taniec. Chcę taniec, prywatny. W VIP Roomie.

– Nie… Kurwa… Tylko nie taniec, nie bierz tańca…

– Ale ja chcę! Rozumiesz?

Maks nie odpowiada, przeciera czoło. Wystąpił mu na nim pot. Ciężko mu mówić.

Aurora pojawia się w towarzystwie kolejnych dwóch tancerek. Siadają obok nich, stawiają na stole shoty. Ta, która ulokowała się przy Maksie, jest niewyraźną plamą. Głąb jej nie widzi. Widzi tę obok siebie. Drobną dłonią podaje mu kieliszek o pojemności pięćdziesięciu mililitrów.

– Za spotkanie – mówi do Głąba. – Ala jestem. A ty?

– A ja jestem Głąb – odpowiada.

– Miło mi. – Wypijają.

Ala jest dziewczyną niską i drobną, o włosach pofarbowanych na czarno i brązowych oczach. Ma na sobie białą bieliznę. Głąb patrzy na jej twarz, próbuje ją dostrzec, gdyż coraz trudniej mu dostrzec cokolwiek, bo świat jest giętki, jest z gumy. Ale dostrzega tę twarz, co jest nad wyraz… zwykła. Co nie ma nawet mocnego makijażu, co ma rysy delikatne, spojrzenie stonowane i mądre, zdawałoby się. Ala ma spojrzenie studentki, co przygotowana jest na każde kolokwium. Kiedy mówi do Głąba, mówi tonem naturalnym, tak jakby był najzwyczajniejszą osobą, którą spotkała na ulicy. Poczuł się przez moment, jakby nie siedział w zimnym i ciemnym miejscu, przy stoliku pełnym plam z tequili i whisky, a w przytulnej kawiarni. Od Ali bije aura zwyczajności, która koi Głąba. Odpręża się. A przy tym jest nią dużo bardziej zainteresowany aniżeli dwiema pozostałymi.

– Lubisz tę robotę? – pyta.

– Wiesz, na początku ciężko było przestawić się na ten nocny tryb życia, ale jak to mówią, do wszystkiego się człowiek może przyzwyczaić. Przyjechałam z takiej małej wsi, co nazwa Ci nic nie powie, kompletnie bez pieniędzy. Naprawdę nie było łatwo. Ludzie sobie myślą, że jak tańczy się w klubie ze striptizem, to jest takie pójście na łatwiznę. A to ciężka droga.

– Nie uważam, że to pójście na łatwiznę.

– Musiałam się wiele nauczyć, wiele nad sobą pracować. Nad swoim ciałem, to jest masa godzin na siłowni, nie chcę się chwalić, ale tak jest.

– Twoje ciało jest… imponujące.

– Dzięki, słodziak z ciebie.

I mówi dalej Ala, swoim zwyczajnym tonem, o zwyczajnym życiu. O problemach z czynszem. O właścicielu mieszkania, co chciał ją oszukać. O tym, jak wysyła pieniądze rodzinie. I jak myślała, żeby robić inne rzeczy, ale zawsze brakowało pieniędzy, by marzenia te można ziścić.

– Ty jesteś… za fajna na to wszystko… – mówi Głąb. – Ty nie powinnaś tu być. Za mądra jesteś. Zasługujesz na więcej, Ala!

– To naprawdę miłe z twojej strony, Głąbie. Wiesz, że nigdy nie usłyszałam od nikogo takich słów? Nigdy – odpowiada Ala, kładąc dłoń na opięte dżinsem, masywne udo Głąba. – Bo w ogóle, to ja chciałabym być pisarką, wiesz?

– Naprawdę? Pisarką? To jest kapitalny pomysł! Napisałaś już coś?

– Tak. Napisałam dwie powieści. Tylko żadne wydawnictwo nie chce ich wydać…

– Posłuchaj… Ja chcę ci jakoś pomóc. Może jakoś cię z tego wciągniemy, co? Zostawisz ten striptiz i będziesz pisać. Ja ci pomogę… Ala, ty jesteś taka fajna dziewczyna. Ala, jak ja ci mogę pomóc?

– Kochanie, w mojej sytuacji siłę wynosi się z tego, że akceptuje się rzeczy takimi, jakie są. Może kiedyś będzie lepiej, musi być. Ale do tego czasu trzeba po prostu walczyć, dzielnie trwać w tym, co teraz. A teraz, choć nie jest idealne, też nie jest takie złe… Bo siedzę w towarzystwie przystojnego i sympatycznego faceta. I wiesz, co? Naprawdę dobrze się bawię. Słowo.

– Ja też dobrze się bawię.

– Ale wiesz, że możemy się bawić jeszcze lepiej? Wiesz, prawda?

– Wiem.

– Możemy sobie pójść do VIP Roomu. Tylko we dwoje. Możemy zabrać tam butelkę szampana. Są tam takie wygodne kanapy, na których siądziesz sobie i się odprężysz, bo już jesteś bardzo zmęczony, prawda misiu?

– Jestem.

– I jak się tak będziesz odprężał, to ja zatańczę dla ciebie najzajebistszy taniec, jaki tylko możesz sobie wyobrazić.

Głąb odwraca na chwilę wzrok od Ali. Aurora już tam jest. Pochyla się i kładzie na blacie kolejne dwa kieliszki. Po czym prostuje się i pyta Głąba:

– I jak? Masz ochotę na prywatny taniec?

– Mam ochotę na prywatny taniec.

– Z szampanem?

– Z szampanem.

– Świetnie, w takim razie, jeśli to nie problem, rozliczmy się teraz, misiu, hm?

Głąb zaczyna grzebać w kieszeni w poszukiwaniu banknotów.

– Zapłać kartą, kochanie – mówi Ala – będzie szybciej.

– Zapłacę kartą – mówi Głąb do Aurory – będzie szybciej.

Wyciąga kartę. Przykłada. Terminal pipczy. Chowa kartę do kieszeni.

– Bawcie się dobrze – mówi Aurora i znika w powietrzu, jak niesiony przez wiatr piasek. Ala natomiast podnosi postawione przed chwilą na stoliku kieliszki.

– No to po ostatnim, kochanie. A potem niech się dzieje, nie? – Dziewczyna obnaża ładne, białe ząbki.

Wypija tylko Głąb.

– No to w drogę – mówi Ala.

Głąb nie może wstać. Ala mu pomaga. Ma na sobie białe stringi. Idzie przed nim, prowadząc go za rękę. On ubrany, a ona obnażona. Wśród mglistych odczuć Głąb czuje, jak niemrawo zaczynają buchać w nim iskierki seksualnego podniecenia. Czuję się jak pan. Wyobraża sobie, że idą jak pan i jego suka. A może jak pies i jego pani. Głąb nie jest w stanie zdecydować. Głąb nie umie decydować.

Docierają do czerwonej kotary. Głąbowi serce zaczyna bić szybciej. Po chwili są już po drugiej stronie. W pomieszczeniu zdaje się być parno, jak w tropikalnej dżungli. Poświata jest czerwona. Ostatni fioletowy błysk ginie za opadającą kotarą i są już odcięci.

„W swojej własnej sferze – myśli – w swoim prywatnym światku”.

Ala wyjmuje szampan z wypełnionego lodem kubła. Nalewa do kieliszków.

– Mogę cię dotykać? Jak będziesz tańczyć?

– Możesz mnie dotykać, jak chcesz.

I zaczyna się.

I się kończy.

Rzeczywistość deformuje się jak kartka papieru zmięta w kulkę. Głąb jest w mroku. W głuchej ciemności, w której tylko co jakiś czas wybuchają jaskrawe iskry, pozwalające mu coś zobaczyć. Pozwalające mu doświadczyć małego wycinka tego, co się dzieje.

Buchają iskry, Ala porusza biodrami. Iskry. Ala rozpina biustonosz. Iskry. Głąb czuje w ustach metaliczny posmak metalu, który przebija jej sutek. Iskry. Plecy i nagie pośladki siedzącej na nim dziewczyny. Iskry. Głąb staje obok niej, próbując rozpiąć swój pasek.

– Nie – mówi Ala.

Odpycha Głąba. Ciemność.

Głąb otwiera oczy. Jest sam. Nie do końca wie, gdzie. Myślenie jest wysiłkiem, ale przypomina sobie. Jest w pomieszczeniu o czerwonym świetle. Musi z niego wyjść. Jego pasek jest poza klamrą. Rozporek zapięty. Musi wyjść. Przechodzi przez kotarę. Po chwili skąpany jest w fioletowym świetle. I chłodzie. Nikogo nie widzi. Jest sam.

Dociera do stolika, na którym stoją puste kieliszki i szklanki po whisky. Maksa nie ma. Może wcześniej też go nie było. Może nie było go w lokalu o śliskim parkiecie ani w tym, w którym grali hip-hop. Może Głąb był Maksem, a Maks Głąbem. Może dwie koleżanki z klubu to były egzotyczna Alma i charyzmatyczna Aida. Może nieporadny seks uprawiał z Almą, a może z Aidą. Głąb jest sam.

Głąb musi wyjść. Musi wrócić do domu. Wróci zaraz do domu, tylko spojrzy, czym jest papierek, co leży na stole, przemoczony rozlanym alkoholem. Głąb go podnosi jak ciekawostkę i mrużąc oczy, wysilając się, czyta:

– Cztery tysiące złotych – mówi papierek.

Głąbowi po plecach przebiega jakiś spazm. Otwiera oczy szeroko. I usta również. I choć ledwo stoi na nogach, i choć ledwo pamięta, jak się chodzi, to nie wyjdzie jednak. Głąb nie wyjdzie. Głąb idzie szukać Aurory.

Rozgląda się za dziewczyną, lecz nigdzie jej nie ma. Rury są opuszczone, bar niezmiennie pusty, stoliki tak samo. Z wyjątkiem jednego.

Głąb kogoś widzi. A raczej jedynie jego ramię oraz kawałek nogi i buta.

„Więc ktoś tu jest” – myśli Głąb. Ktoś jeszcze jest. Idzie do niego.

Głąb wypełnia płuca powietrzem, by wskrzesić w sobie ostatni ogień. Sięga w najdalszy głąb siebie, by przemówić z gniewem. By przemówić o byciu oszukanym. O byciu zmanipulowanym. O brak szacunku do klientów. O ogólnym szacunku dla drugiego człowieka. Mówi w sposób tak słaby, jakby były to słowa konającego. I dopiero wyrzuciwszy z siebie wszystko, patrzy na twarz swojego rozmówcy.

A twarzy nie ma. Jest szarość skrojonej marynarki, czerń koszuli rozpiętej pod szyją. Smukłe palce splecionych dłoni u rąk opartych na łokciach o blat. Ale twarzy nie ma. Nie ma oczu, nosa czy ust. Jest jednolita powierzchnia o kolorze skóry.

I mówi ten ktoś bez twarzy i bez ust, że jeśli Głąb sobie życzy, to otrzyma rekompensatę. Czy życzy sobie otrzymać rekompensatę?

Głąb życzy sobie.

Niech Głąb podąży za nim. Głąb podąża za nim. Za opuszczony bar. A potem wąskim korytarzykiem oświetlonym żółtawym, niemrawym światłem. Do białych drzwi na końcu korytarzyka. Za białymi drzwiami jest duszno.

– Bardzo proszę – mówi głos bez wyrazu i bez barwy.

I choć Głąba mógłby powalić teraz mocniejszy podmuch wiatru, to powala go coś dużo silniejszego. Powala na brudny blat. Jego policzek rozlewa się na nim. To coś, co jest dużo silniejsze niż wiatr, swym wielkim ciężarem naciska Głąbowi na bark, unieruchamiając go. A potem drugie coś, równie silne, podchodzi z drugiej strony i rękę Głąba podnosi do góry, za nadgarstek. Wykręca go i ramię, z tym barkiem wciąż przyszpilonym, proste jest jak struna.

A smukłe palce zamykają się na drewnianej rękojeści młotka. I uderza młotek, po dużym zamachu, w łokieć. I pęka w Głąbie kość, w nienaturalnie odgiętym ramieniu. Kruszy się pod skórą, przebijając ją niemal ostrymi krawędziami. I kruszy się Głąb. W skowycie. Kruszy się na brudne płytki podłogi, w którą wbite są wielkie pary trzech stóp odzianych w skórzane buty. A z bólem fizycznym wybucha pierwotny, naturalny żal dziecka.

Podłoga jest brudna, ale zaraz ktoś posprząta. A potem nastanie świt.

KONIEC

Commentaires


Subskrybuj bloga i czytaj pierwszy

Dzięki i do kolejnego poczytania!

© 2023 by ENERGY FLASH. Proudly created with Wix.com

bottom of page